Tekst piosenki: Ref: Bo najlepsza na świecie jest moja dziewczyna Ma w sobie to, czego nie ma żadna inna Lubię, kiedy tańczy lekko drinem upojona Czuję, że będzie z niej za….. żona 1. Ona wie dobrze, czego mi brakuje Poprawi humor, gdy mi nie dopisuje Ma boskie ciało, usta niczym miód Ta dziewczyna to jest prawdziwy cud! Ref: Bo najlepsza na świecie jest moja dziewczyna Ma w sobie to, czego nie ma żadna inna Lubię, kiedy tańczy lekko drinem upojona Czuję, że będzie z niej za….. żona / x2 2. Kocham, kiedy słodko do mnie się uśmiecha Ma piękne oczy, włosy jasny blond Chce być już na zawsze z nią I nie wypuszczę jej z moich rąk! Ref: Bo najlepsza na świecie jest moja dziewczyna Ma w sobie to, czego nie ma żadna inna Lubię, kiedy tańczy lekko drinem upojona Czuję, że będzie z niej za….. żona / x2 Ref: Bo najlepsza na świecie jest moja dziewczyna Ma w sobie to, czego nie ma żadna inna Lubię, kiedy tańczy lekko drinem upojona Czuję, że będzie z niej za….. żona / x2 Dodaj interpretację do tego tekstu » Historia edycji tekstu
Lizzie Velásquez - najbrzydsza kobieta na świecie . Lizzie Velásquez przyszła na świat cztery tygodnie przed terminem. Ważyła zaledwie 1,2 kg, ale to nie wszystko, bo lekarze wykryli także wady rozwojowe. Było nawet podejrzenie, że może nie przeżyć kolejnej doby, a nawet jeśli, to będzie miała problemy z chodzeniem oraz mową.
Z okazji 60 urodzin Pabla, w styczniu Elida udzieliła wywiadu paragwajskiej gazecie Cronica. Dziewczyna wróciła z Argentyny, by zająć się ojcem, bo jego matka Ignacia skończyła już 90 lat i ma coraz mniej sił. Pablo ma dwie córki, kiedy młodsza siostra Elidy miała zaledwie kilka miesięcy, matka porzuciła dziewczynki. Wychowywał je ojciec z babcią. „Mój tata to mój świat. Jest moim przyjacielem, powiernikiem i najlepszym tatą na świecie. Dlatego zostawiłam swoje życie w Argentynie i przyjechałam, żeby się nim zaopiekować, bo moja babcia już nie ma siły i ona też potrzebuje pomocy – powiedziała w rozmowie z Cronica Elida. - Tata nie może poruszać się sam, jest zależny od innej osoby, nawet jeśli chodzi o pójście do łazienki, ale może odebrać telefon komórkowy, dzwoniąc nosem, a także w ten sam sposób używa pilota telewizora.” Pomimo swoich ograniczeń Pablo, pochodzący z Carmen del Paraná, jest najszczęśliwszym z sześciorga rodzeństwa. Pomimo tego, że jest zależny od innych, nigdy nie stracił poczucia humoru, zawsze tryska energią i optymizmem. Jego córka podkreśliła, że nie zna bardziej radosnego człowieka na świecie. - Jest zawsze zadowolony, uśmiechnięty. - powiedziała dla Cronica. Marzeniem Pabla jest uzbieranie pieniędzy na dom, w którym od lat mieszka ze swoją matka. Dom był wynajmowany, a teraz właściciel chce go sprzedać. Rodzinie brakuje jednak na zakup pieniędzy. Pablo nigdy nie chodził do szkoły, skazany jest na swoją taczkę, ale nawet w jego rodzinnej miejscowości wszyscy podkreślają, że potrafi inspirować innych i jest wzorem pozytywnego myślenia. - źródła:
najlepsza na swiecie moja dziewczyna - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk.
Czymże byłoby podsumowanie 2019 roku bez polskiej muzyki. Polska scena działa prężnie i oferuje wiele dobrego. Sami zresztą się przekonajcie. 25. Arek Kłusowski – „Po tamtej stronie” Dobry pop zawsze był w cenie, dlatego zaczynamy właśnie od dobrego popu. Arek Kłusowski nagrywa naprawdę zgrabne i stylowe piosenki. Trochę retro, a trochę nowoczesne. Kłaniające się indie i alternatywie, ale bez zażenowania popowe. Dokładnie takie jak „Po tamtej stronie”. 24. Baranovski – „Hey” Baranovski popem też nie gardzi, dobry refren bez problemu potrafi skleić, ale jak słychać w „Hey” ciągnie go również do brzmieniowych eksperymentów. Sposób śpiewania przypomina nieco styl Dawida Podsiadły, ale raczej nie jest to wadą. – Kiedy pisałem tekst do numeru „Hey” zaczynałem 27. rok życia. Zmagałem się wtedy z buntem twórczym i buntem w życiu – opowiadał na łamach serwisu RedBull. – Z jednej strony czułem się „artystą”, a z drugiej, że życie gdzieś mi mija i ucieka przez palce. Że wszystko, co mnie otacza, jest w szarych barwach. Już po tym, jak napisałem ten tekst bardzo wiele rzeczy się u mnie zmieniło, moje życie nabrało kolorów i jakiegoś takiego światła, aczkolwiek na tamten moment czułem, ze jestem mega tym życiem styrany, wkurzałem się, że muszę szarpać się o przetrwanie, o każdą złotówkę! To stąd ta dekadencja i malkontenctwo. Dziś jednak „Hey” to dla mnie fajny punkt odniesienia. Po tym numerze widzę, ile rzeczy się zmieniło, jak inaczej patrzyłem na wszystko wokół. Dziś na pewno mam większy luz i spokojnie mogę powiedzieć: kurde, ale mam fajnie w życiu. BARANOVSKI - Hey [Official Music Video] 23. Mazolewski/Porter – „Don’t Ask Me Questions” Niewykluczone, że to najprzyjemniejszy rockowy riff, jaki usłyszeliśmy w 2019 roku. Fajnie basowy, ciut staromodny, a całość na dodatek sympatycznie nerwowa. „Don’t Ask Me Questions” niewątpliwie narobiło smaka na cały album „Philosophia”. – Zmiany tempa, chórki i kawał historii rock’n’rolla, wszystko zawarte 3-minutowym utworze – opowiadał o singlu Wojtek Mazolewski w rozmowie z – To dobry początek. Kawałek powstał w tak zwanym pierwszym rzucie i roboczo nazwaliśmy go HIT. To pokazuje, jaką energię mieliśmy od początku pracy nad tą płytą. Mazolewski/Porter - Don't Ask Me Questions (Official Audio) 22. Brodka i – „Wszystko, czego dziś chcę” Jeden z lepszych coverów, jakie powstały w Polsce w ostatnich latach. Nokturnowo-ejtisowy klimat niby już ograny (od „Drive” przez „Stranger Things”), ale jak się okazuje i do naszych produkcji pasuje. Przeróbka szlagieru Izabeli Trojanowskiej powstała bowiem do serialu „Rojst”. Jeśli lubicie takie klimaty, to mamy jeszcze kilka podobnych do polecenia (11 najlepszych piosenek ejtisowych współczesnych). Brodka & A_GIM - Wszystko, czego dziś chcę (z serialu Rojst na Showmax) 21. Pezet – „Intro” Mamy tak samo, jak Ty, Pezecie. Również tęsknimy za latami 90., gdy byliśmy głupsi i szczuplejsi, a muzyka wypełniała nam każdą wolną sekundę (teraz większość kradnie Netflix). W każdym razie, może to ta tęsknota, a może po prostu takie oldschoolowe granie wciąż jest dobre. Na pewno „Intro” to taki muzyczny rzep, jak już się przyczepi, to ciężko się pozbyć. – Z mojej strony ten utwór to hołd dla starych czasów i starego hip-hopu, lat 90-tych, a co za tym idzie do całej mojej już praktycznie 20-letniej drogi – wyjaśniał raper. – Często to była ścieżka po nowe życie, pełna upadków i wzlotów. Łatwo mieć 5 minut sławy, ciężej upadać, podnosić się i znów być mistrzem. Tak w kółko. Ja zawsze chciałem być najlepszy, mierzyłem wysoko i niejednokrotnie wątpiłem i napotykałem przeszkody, co nie jest niczym dziwnym bo takie jest życie. Pezet - Intro (prod. Auer, cuty DJ Panda) 20. Lebowski – „Midnight Syndrome” Jedni tęsknią do lat 90., a inni do 70. Lebowski zabiera nas w podróż do „złotych lat” rocka progresywnego. Rozbudowana formuła, klawiszowo-gitarowa symbioza i sci-fi-filmowy klimat. Pokochali słuchacze Trójki (top 30 na Liście Przebojów), ale nie tylko. Głos, który słyszymy w nagraniu należy do Katarzyny Dziubak. 19. Kaśka Sochacka – „Wiśnia” Kolejna „rzepowa” piosenka, choć z zupełnie innej muzycznej bajki. Delikatna, liryczna, melancholijna, a nawet smutna. W sumie Kaśka Sochacka jawi się jako kolejna ładnie śpiewająca dziewczyna, ale coś jest w tej „Wiśni”, co nie pozwala się od piosenki uwolnić. Na Hammondach zagrał Patrick the Pan. Wideo do nagrania nakręcono na – podobno – najpiękniejszej trasie kolejowej w Polsce, relacji Wałbrzych – Kłodzko. 18. Mery Spolsky – „Bigotka” Przeskakujemy do współczesności, świeżej krwi, nowych trendów i bezkompromisowej kobiety, jaką bez wątpienia jest Mery Spolsky. „Fak” może i ma większą siłę rażenia, ale muzycznie bardziej podoba nam się „Bigotka” więc to ta kompozycja o zemście trafia do naszego zestawienia najlepszych polskich piosenek 2019 roku. – O co chodzi w drugim singlu promującym moją drugą płytę? O niedopowiedzenia, o mszczenie się na byłych facetach i o słodkie uczucie satysfakcji – tłumaczy Mary Spolsky. – „Bigotka” to moje ulubione ciastko, ale również słowo określające świętoszkę. W klipie, owa świętoszka wkłada kominiarkę na głowę i wraz ze swoim gangiem, szykuje słodką zemstę na byłym chłopaku. Na końcu zajada się ciastkiem, które w klipie wygląda zupełnie tak, jak to ciastko, które jadłam pisząc ten utwór. Smacznego! Mery Spolsky - Bigotka (Official Video) 17. Sokół – „Koniec gatunku” (feat. Lena Osińska) Tym razem hip-hop w bardziej aktualnym wydaniu. Na pewno w warstwie muzycznej, gdzie usłyszymy sporo elektroniki i trapowe bity. Smutny klimat pogłębia kryształowy głos Leny Osińskiej z zespołu Sonar. Oczywiście najważniejszy jest pełen barwnych opisów, trafnych (i bolesnych) spostrzeżeń, niebanalnych porównań i ziejący samotnością oraz ogólnym zrezygnowaniem tekst. Sokół feat. Lena Osińska - Koniec gatunku 16. Mata – „Schodki” Wszyscy się zachwycali „Patointeligencją”. No może nie tyle zachwycali, co wszyscy pisali o „Patointeligencji” (nawet Pojawiły się nawet poważne rozprawki na temat dzisiejszej młodzieży budowane na opisie rzeczywistości przedstawionym przez Matę. Jako wnikliwi obserwatorzy młodzieży nieskromnie powiemy, że jest to obraz tyleż przerysowany, co niereprezentatywny. Dlatego do naszego zestawienia najlepszych polskich piosenek 2019 roku wybieramy inną kompozycję Maty. „Schodki” też są pewnym manifestem pokoleniowym, ale zdecydowanie weselszym, a poza tym podoba nam się też element antyurzędniczego protestu. 15. Bisz/Radex – „Pokaż mi język” Sądząc po liczbie odsłuchów i wyświetleń, z ostatniej płyty Bisza i Radeksa „Duch oporu”, narodowi najbardziej podoba się „Lascaux”, a my wyróżnilibyśmy najnowszy singel – okraszony ślicznym fortepianowym motywem „Pokaż mi język” z tekstem, który bardzo do nas przemawia. Utwór jest także częścią kampanii „Ojczysty – dodaj do ulubionych”, której najnowsza odsłona poświęcona jest odpowiedzialnemu użyciu języka w sferze publicznej. Bisz/Radex – Pokaż mi język 14. Noże – „Szkło” Zespół Noże może nie zrobił jakiegoś wielkiego zamieszania, ale chłopaki naprawdę potrafią swą muzyką zaintrygować. Pięknie przede wszystkim grają na gitarach, a i klimat rodem z „Peaky Blinders” potrafią wyczarować dlatego trafiają do naszego zestawiania najlepszych polskich piosenek 2019 roku. – Wrzask ulicy wtłoczony w post-punkowe gitary – zachęcał wydawca. – Piętrowe pogłosy pulsujące światłem niespełnionych utopii. Melodie zszyte chaosem, wybuchy i szepty polszczyzny. Noże - Szkło (Lyric Video) 13. Voo Voo – „Się poruszam 1” Piosenka z tych niepozornych, niby zwykłych, acz z dużą siłą rażenia. Szczególnie jeśli wsłucha się w tekst, który idealnie pasuje do naszych pochrzanionych, przygnębiających czasów. W klipie do nagrania promującego album „Za niebawem” widzimy Nadię Vadori, która od 2015 roku, po zamachu na redakcję Charlie Hebdo, minutą tańca dziennie wyraża swój sprzeciw wobec przemocy. Nas Nadia zainspirowała do napisania tekstu 12 najlepszych piosenek do tańca na karnawał. Voo Voo - Się poruszam 1 (Official video) 12. Hania Rani – „Sun” Dzięki takim utworom jak „Sun” świat staje się trochę lepszy. Rozumiem, że nie jest to muzyka do słuchania zawsze i wszędzie, ale nawet jeśli ktoś nie przepada za tego typu dźwiękową delikatnością, powinien docenić, ile w tej fortepianowej melodii szlachetności. Nagraniu towarzyszy jeden z najpiękniejszych klipów, które powstały w ubiegłym roku, o czym zresztą pisaliśmy w podsumowaniu 53 najlepsze teledyski 2019 roku. Hania Rani - Sun (Official Video) [Gondwana Records] 11. Trupa Trupa – „Reminder” Gęste, alternatywne, gitarowe granie. Trochę w stylu rasowego Sonic Youth. Tylko tyle i aż tyle. Mnóstwo w tym numerze emocji i buzującego niepokoju. – W klipie chodziło mi o wykreowanie poczucia niepokoju i przypomnienie ludziom, że nie można zapominać o przeszłości – wyjaśnił reżyser wideo, Nick Larson. – Bardzo poruszyło mnie też to, co Grzegorz Kwiatkowski (członek formacji Trupa Trupa) powiedział o obozie koncentracyjnym Stutthof. „Wielu ludzi chce zmienić historię, trzeba więc zachować artefakty przypominające o Holokauście, bo nie będzie łatwo będzie przekonać ludzi, że to się naprawdę wydarzyło. Nie chodzi tylko o antywojenny przekaz, ale apel, by nigdy nie zapomnieć”. Choć większość materiału do teledysku była gotowa, te słowa miały duży wpływ na jego ostateczny wygląd. 10. Daria Zawiałow – „Hej Hej” Niełatwo wybrać najlepszą piosenkę 2019 roku Darii Zawiałow, ponieważ na płycie „Helsinki” jest ich całkiem sporo. Rozpisywaliśmy się o pierwszym singlu „Nie dobiję się do Ciebie”, nie umknęła nam też zaraźliwa „Szarówka”, ale „Hej Hej” chyba najlepiej oddaje muzyczny charakter Darii i jej zespołu. Jest w tej piosence coś liryczno-melancholijnego, nie brakuje elektronicznych elementów, ale słyszymy też nerwowy bas i rockową energię, która eksploduje na koncertach. – „Hej Hej!” to prawdziwe oblicze świata, który obecnie nas otacza – wyjaśnia Daria. – Tekst utworu opowiada o tym, że życie jest krótkie i ulotne, a ludzie zbyt pochłonięci sobą, nie zdają sobie z tego sprawy. Biegną za pieniądzem, zaślepieni swoją chciwością, zapominając o wartościach, które dla każdego człowieka powinny być najważniejsze. Wideo nakręcił sprawdzony już przez Zawiałow duet Psychokino, czyli reżyserka Dorota Piskor i operator Tomek Ślesicki. – Teledysk porusza ważny problem XXI wieku, mianowicie erę smartfonów – dodaje wokalistka. – Ludzie na całym globie zatracają kontakt z rzeczywistością na rzecz wirtualnego świata. Poza utratą kontaktów międzyludzkich czy zwyczajnym brakiem dostrzegania otoczenia, nasze uzależnienie od smartfonów czy tabletów stwarza poważne zagrożenia. Na świecie codziennie odnotowuje się coraz więcej śmiertelnych wypadków, spowodowanych przez nieodpowiedzialne korzystanie z tego typu urządzeń. Robiąc lekkomyślnie zdjęcie typu „selfie”, pisząc smsy podczas jazdy samochodem, przeglądając portale społecznościowe przechodząc przez pasy lub nawet na prostej drodze, idąc chodnikiem – nieumyślnie narażamy siebie i innych na niebezpieczeństwo. Teledysk jest mocny, ale ma on za zadanie uświadamiać jak duży jest to problem. Mam nadzieje, że choć w małym stopniu nam się to uda! Daria Zawiałow - Hej Hej! (Official Video) 9. The Pau – „Raj” Polskie dziewczyny nie tylko potrafią pięknie śpiewać, ale i fajnie krzyczeć oraz hałasować. Na przykład tak jak Paulina czyli The Pau, która sama komponuje, robi bity, gra na gitarze, śpiewa, pisze teksty i w jednym utworze potrafi brzmieć jak stare Hey i jeszcze starsze Jane’s Addiction. W prostych, żołnierskich słowach uchwyciła „piękno” współczesnego świata. – To refleksja na temat raju w jakim żyjemy – powiedziała. The Pau - Raj (Official video) 8. Kasai – „Salvages” Genialnie rozwijający się utwór. Pulsujący, transowy, dziki, plemienny. Od nieśmiałych elektronicznych dźwięków i ciepłego wokalu, po alternatywne zgrzyty. Kasai - Salvages (official video) 7. Nagrobki – „Mój dół” Cudowna dawka abstrakcji, klawisz rodem z Faith No More i ultraprzesterowane gitary. Po prostu jedna wielka smakowitość. Do tańca i miłość, na dansing i na stypę;) Za obłędne taneczne ruchy w klipie odpowiada Anna Steller. Tylko 16 tys. odsłon na YouTube. Wstydź się Polsko, wstydź. NAGROBKI - 01 MÓJ DÓŁ [SINGIEL VERSON] 6. Zamilska – „Hollow” Najbardziej hipnotyzujący polski utwór 2019 roku. Basowe dźwięki wywołujące lekkie mdłości i mantrowe „what should I tell you” robią robotę. Zdarzało się, że rozmaite rozgłośnie wrzucały „Hollow” na swe dzienne playlisty i muszę przyznać, że usłyszana niespodziewanie, w bardziej oczywistym towarzystwie, kompozycja Zamilskiej robiła jeszcze większe wrażenie. – Ciągle mi coś nie grało – mówiła o pracy nad płytą „Uncovered” w rozmowie z – Moja upierdliwość zaczyna być męcząca nawet dla mnie. Było na przykład kilkanaście wersji utworu „Hollow”, ponieważ wiedziałam, jak to ma brzmieć, bo to popowy banger. Musiało to być na 120%. 5. Enchanted Hunters – „Plan działania” Były lata 90. i lata 70. Ejtisów oczywiście też nie może zabraknąć. Syntezatorowy błysk i fantastyczny, melancholijny dwugłos Małgorzaty Penkalli i Magdaleny Gajdzicy. Słodko-gorzka, pięknie błyszcząca, a zarazem niepozbawiona alternatywnej chropowatości piosenka. Jeszcze bardziej nad utworem rozpływał się dziennikarz Enchanted Hunters - Plan Działania (Dwunasty dom, Latarnia Rec. 2019) 4. Bass Astral x Igo – „Feeling Exactly” Wyszliśmy już z kompleksów i już coraz rzadziej się zdarza, że chcąc pochwalić polskiego artystę mówimy, że tworzy coś na zagranicznym poziomie. W przypadku Igo korci mnie jednak, by napisać, że brzmi on bardzo „zachodnio” a może nawet „amerykańsko”. Do ładnego, niekanciastego angielskiego naszych wokalistów już się przyzwyczajaliśmy, więc to nie to. Muzyka, którą tworzą z Bassem Astralem owszem, jak najbardziej światowa, ale innym też się takie uniwersalne brzmienia zdarzają. Chodzi natomiast o barwę głosu. Bardzo niesłowiańską, nienadwiślańską. Pomijając jednak nietuzinkowy śpiew, Bass Astral x Igo tworzą naprawdę znakomite i dość nieoczywiste piosenki. Wiemy, że płyta „Orell”, z której pochodzi „Feeling Exactly” ukazała się w 2017 roku, ale singel dopiero w połowie 2019, więc nadrabiamy i z przyjemnością umieszczamy w naszym zestawieniu najlepszych polskich piosenek 2019 roku. Bass Astral x Igo - Feeling Exactly 3. The Dumplings – „Przykro mi” Zespół The Dumplings nagrał całą wspaniałą płytę „Raj”. Nie miałam jednak problemu z wyborem najlepszej piosenki 2019 roku, bo najzwyczajniej przykro mi, że – przynajmniej na jakiś czas – to już koniec duetu. Poza tym to znakomita kompozycja, niesamowity klimat i poetycki tekst. -- Tekst „Przykro mi” wspomina zbiór esejów autorstwa Jun’ichiro Tanizaki „Pochwała cienia” w których japoński pisarz stara się zdefiniować podstawy japońskiej estetyki, odwołując się przy tym do kategorii cienia jako metafory wieloznaczności, ulotności i przemijalności – można przeczytać w serwisie – Jednocześnie Tanizaki próbuje nakreślić jak w owej estetyce wyraża się stosunek do egzystencji. Piękny obrazek do „Przykro mi” znalazł się na 44. miejscu naszego zestawienia „53 najlepsze teledyski 2019 roku”. The Dumplings – Przykro Mi [Official Music Video] 2. Król – „Te smaki i zapachy” Królowi poświęciliśmy w 2019 roku kilka wpisów, w tym Największe gwiazdy 2019 roku. Król bowiem bez wątpienia dla wielu był jednym z objawień ostatnich miesięcy. Trochę to dziwne, bo jednak – co słychać w przeboju „Te smaki i zapachy” – muzyka Króla daleka jest od schematów i oczywistości. Sporo tu impresji, kolaży, tak muzycznych jak i lirycznych, przedstawionych jednak na tyle przystępnie, by popowy potencjał nie został stłamszony. Może właśnie o to w tym wszystkim chodzi. KRÓL - Te smaki i zapachy (Official video) 1. Fisz Emade Tworzywo – „Radar” „Radar” to najlepsza polska płyta 2019 roku. Niezmiennie zachwyca w całości i na wyrywki. Na wyrywki pierwsze miejsce wciąż zajmuje słodko-gorzki numer tytułowy (któremu już poświęciliśmy tekst „Najlepsza piosenka: Fisz Emade Tworzywo – „Radar””). Piosenka, która idealnie sprawdza się jako soundtrack do najbardziej beztroskich, cudownych chwil. Utwór, który na chwilę pozwala uwierzyć, że świat jest wspaniały, życie piękne a ludzi dobrzy.
Hit. Najlepsza na swiecie. Key C♯/D Hit. Żono moja. Key D. Duration 3:27. BPM 120. Listen on Spotify Listen on Apple Music Listen on Amazon. Advertisement. Hit.
Tekst piosenki: Najlepsza na świecie moja dziewczyna Nikt się nie liczy żadna inna Ahaaa... Najlepsza na świecie moja dziewczyna Nikt się nie liczy żadna inna Czy ktoś uwierzy ona jedyna Ja bez niej dłużej nie wytrzymam Ahaaa... Uwierz kochanie jesteś jedyna Ahaaa... Nikt się nie liczy żadna inna Ahaaa... 2x Tysiące kwiatów dla mojej dziewczyny Za jeden uśmiech szczery, prawdziwy Dziś nie żałuje z nią żadnej chwili Przy moim skarbie jestem szczęśliwy Ahaaa... Uwierz kochanie jesteś jedyna Ahaaa... Nikt się nie liczy żadna inna Ahaaa... 2x Uwierz kochanie jesteś jedyna Nikt się nie liczy żadna inna Ahaaa... Uwierz kochanie jesteś jedyna Ahaaa... Nikt się nie liczy żadna inna Ahaaa... Najlepsza na świecie moja dziewczyna Nikt się nie liczy żadna inna Ahaaa... Dodaj interpretację do tego tekstu » Historia edycji tekstu
Przedstawiamy poduszkę cekinową- HIT sezonu! Najlepszy prezent dla najlepszej dziewczyny na świecie 🥰💖Złota poduszka cekinowa z nadrukiem "Najlepsza dziewc
3 marca 2018, 09:05 Ten tekst przeczytasz w 12 minut Shutterstock Norwegian Dream bazuje na altruizmie, współpracy, nie opiera się zaś na wierze, że da się wygrać fortunę i wieczną młodość – fortunę może trafić szlag, a ludzie się starzeją i chorują. Światu oferujesz partnerstwo, a nie konkurowanie o zasoby - mówi Nina Witoszek pisarka, scenarzystka, profesor historii kultury na Uniwersytecie w Oslo. Jej nowa książka „Najlepszy kraj na świecie” ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne, w przekładzie Mariusza Kalinowskiego. Piotr Kofta: Norwegia zwyciężyła z dużą przewagą w klasyfikacji medalowej zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pjongczangu. Jak Norwegowie traktują tego rodzaju sukcesy – jako cud, jako owoc zasłużonej pracy, a może jako coś, co im się po prostu należy? Nina Witoszek: Odbiera się to jako oczywistość. Norwegowie to ludzie, którzy mają długą tradycję wygrywania. Jeśli nie wygrywają, to znaczy, że przydarzyła się jakaś chwilowa anomalia, którą natychmiast należy skorygować. A jest tak, ponieważ wygrywają nie tylko w sportach zimowych i w szachy (Norweg Magnus Carlsen to aktualny mistrz świata w szachach – red.), lecz także w rozmaitych badaniach mierzących poziom społecznego szczęścia i dobrobytu. Innymi słowy: w Norwegii nikt nie robi wielkiego halo z wygrywania. Jasne, że się cieszą, ale nie triumfalistycznie. Norwegowie są zasadniczo powściągliwi i ta powściągliwość wyraża się również w emocjach sportowych. W gazetach ukazują się nagłówki w rodzaju „Nasi chłopcy nie zawiedli” albo „Nasze dziewczęta były świetne, ale zobaczymy, co będzie dalej”. Zadowoleniu towarzyszy więc gotowość przyjęcia do wiadomości, że coś może pójść źle, wynikająca ze znajomości praw natury, historii i ograniczeń ludzkiego ciała. Właśnie – jak to jest z tym przygotowaniem na ewentualną porażkę? Mam wrażenie, że owa gotowość jest wpisana w świadomość Norwegów, za to ich między innymi podziwiam. Są przygotowani na czarną godzinę, na klęskę – ale w żadnym razie nie jest to fatalizm. Pamiętam rozmowę, którą przeprowadziłam kiedyś z Thorem Heyerdahlem, to był praktycznie ostatni wywiad, jakiego udzielił przed śmiercią (zmarł w 2002 r. – red.), opowiadał mi o wyprawie Kon-Tiki pod koniec lat 40. zeszłego stulecia, przyznając, że miotały nim wówczas dwa przeciwstawne uczucia. Jedno to obsesyjne, obezwładniające pragnienie przygody; drugie to świadomość, że misja może się zakończyć katastrofą i że trzeba się jakoś rozsądnie przed tym zabezpieczyć. W związku z tym bezustannie studiował techniki, za pomocą których budowano te tratwy, do ostatniego detalu, a potem raz jeszcze, do znudzenia. Spytałam go, skąd czerpał inspirację i energię – bez wahania wymienił nazwisko Fridtjofa Nansena, który od Saamów uczył się, jak budować łodzie w taki sposób, by zbierająca się kra nie miażdżyła kadłuba, lecz wypierała go w górę. Wiara w sukces i szczęście wiąże się z wiedzą, że mają one swoje ciemne odpowiedniki. Bohaterem Norwegów jest baśniowy Askeladden, Kopciuch, prostaczek, który wierzy we własne szczęście, ale jednocześnie słucha natury. Nie przypomina Donalda Trumpa ufającego, że bezwzględnie wszystko mu się uda, bo wie, że los może spłatać mu figla i trzeba być przygotowanym na rozmaite ewentualności. Skoro jesteśmy przy Trumpie – twierdzi pani, że Norwegian Dream jest czymś innym niż American Dream i że może stanowić wobec niego jakąś alternatywę. Jest zarazem podobny i całkiem inny. Również opisuje drogę od łachmanów i biedy do bogactwa i dobrobytu. Ale Norwegian Dream to nade wszystko historia wspomnianego już Kopciucha: bazuje na altruizmie, współpracy, bez gwiazdorzenia i supermocy, nie opiera się zaś na wierze, że da się ot, tak sobie, wygrać fortunę i wieczną młodość – fortunę może trafić szlag, a ludzie się starzeją i chorują. Kiedy kroczysz drogą Kopciucha, nie powinieneś nikogo krzywdzić. Oferujesz otaczającemu cię światu partnerstwo, a nie konkurowanie o zasoby. American Dream byłby grą o sumie zerowej, a Norwegian Dream – grą o sumie zdecydowanie niezerowej, czy tak? To chyba sedno sprawy. Norwegowie uważają, że można tak podzielić ciastko, aby sprawiedliwie pożywili się wszyscy zainteresowani. I że jeśli jeden się bogaci, to drugi nie musi koniecznie zbiednieć. Zapewne dlatego właśnie osiągnęli taki sukces nie jednostkowo, ale jako całe społeczeństwo. To specyficzne równościowe przejście od biedy do dobrobytu mogło się wydarzyć tylko w Norwegii? Ogólnie w krajach skandynawskich. Norwegia jest może idealnym przykładem. To przejście polegało nie tylko na umiejętnej polityce gospodarczej, lecz także na mądrości i etosie mającym związek z kodeksem moralnym, nieco w świecie biznesu niedocenianym, kodeksem, którego przestrzegali i przestrzegają zarówno politycy, jak i przedsiębiorcy. Norwegia jest na topie również w kwestii społecznej odpowiedzialności biznesu (CSR – Corporate Social Responsibility) – Norwegia, Szwecja i Dania biją tu całą resztę świata na głowę, ich przedsiębiorstwa są względnie transparentne, wysoce prospołeczne, mało skorumpowane, a mimo to produktywne. To dowód, że można zarabiać pieniądze, nie tracąc przy okazji człowieczeństwa, a jednocześnie kierować się pryncypiami nieopartymi na egoizmie i konkurencyjnym wyścigu zbrojeń. W mojej opinii to przykład cywilizowanego kapitalizmu. Jak ucywilizować kapitalizm – to jedno z głównych pytań naszych czasów. Kraje skandynawskie, a w szczególności Norwegia, udowadniają, że kapitalizm nie musi być pazerny, eksploatacyjny, „katastroficzny” wedle terminologii Naomi Klein – że humanistyczny, ucywilizowany kapitalizm także może się opłacać. Oczywiście nie bez odrobiny hipokryzji w kontekście, jak w wypadku Norwegii, produkcji broni czy wydobycia ropy naftowej. Zróbmy może małą dygresję. Polakom Skandynawia zdaje się jednak pewnym monolitem. Modele szwedzki i norweski także są do siebie podobne. Co je różni w takim razie? I dlaczego model norweski odnosi dzisiaj większe sukcesy? Te modele państwa i społeczeństwa nie są antagonistyczne, one czerpią z siebie nawzajem, no i pochodzą, by tak rzec, ze wspólnego korzenia, nawet jeśli da się zauważyć, że model norweski ma teraz swój czas, a Szwecja wpadła w kłopoty. Szwedzkie kłopoty zaś polegają na pewnej systemowej bezwładności. Ich model oparty jest na silnie uniwersalistycznej ideologii – powszechne prawa człowieka nie tylko są głównym kryterium prowadzenia polityki, lecz także w jakiejś mierze wyparły z przestrzeni publicznej patriotyzm. O patriotyzmie mówiło się w Szwecji z przekąsem, tamtejsze elity uważały państwo narodowe za przeżytek. Władza – tyleż politycy, ile media – wpadła w swoisty euforyczny triumfalizm, straciwszy kontakt z realnymi wyborcami. Pytałam moich szwedzkich znajomych: „Czy wiecie, co się dzieje w małych miasteczkach, na społecznych peryferiach, na dalekiej prowincji? Czy zdajecie sobie sprawę, co myślą zwyczajni ludzie skonfrontowani z impetem multikulturalizmu?”. „Daj spokój – odpowiadali. – Szwecja ma znakomitą politykę wielokulturowości, wszystko jest w porządku”. Tymczasem nic nie było w porządku, bo przyjęto zbyt wielu imigrantów i nie zadbano o ich akulturację, przez co przedmieścia wielu szwedzkich miast, w szczególności zaś Malmö, wpadły w ostre społeczne turbulencje. W 2015 r. społeczeństwo zagrało elitom na nosie, demonstracyjnie głosując na populistyczno-prawicową partię Szwedzkich Demokratów. A jak się rozwiązuje te sprawy w Norwegii? Norwegia, choć przyjmuje imigrantów, pozostaje znacznie bardziej sceptyczna wobec ideologii wielokulturowości. W Norwegii od paru lat rządzi koalicja partii liberalno-konserwatywnej z Partią Postępu – tę można nazwać skrajnie prawicową. Ów układ jest tak pomyślany, by utrzymywać wyborców w przekonaniu, że istnieje dwutorowy pas transmisyjny między elitami i ludem. Partia Postępu funkcjonuje jako rodzaj wentyla bezpieczeństwa. Siłą rzeczy takie uformowanie sceny politycznej sprawia, że w kwestii multikulturalizmu państwo stawia na działalność hamującą. Partia Postępu mówi, w gruncie rzeczy dość racjonalnie, że przyjęcie zbyt wielu imigrantów będzie oznaczało koniec norweskiego państwa dobrobytu, koniec modelu norweskiego – ze względu choćby na automatyczną zgodę na rosnące nierówności majątkowe i w dostępie do kapitału kulturowego. Zdaje się, że w Norwegii patriotyzm nie jest czymś wstydliwym. Wręcz przeciwnie, to bardzo ważna sprawa. Patriotyzm w Norwegii nigdy nie został zdekonstruowany. Ale zaznaczam, że chodzi tu o taki zdrowy patriotyzm, nazwałabym go „patriotyzmem narciarskim”. A jak to jest z obecnym w skandynawskiej popkulturze stereotypem mówiącym, że Szwedzi to odczłowieczeni biurokraci? Myślę, że ten stereotyp wciąż jeszcze ma jakiś tam potencjał, w tym sensie, że szwedzkie społeczeństwo z przyczyn historycznych – nazwijmy to, mocarstwowo-imperialnych – ma znacznie dłuższą historię biurokratyzacji niż norweskie. Szwecja już w czasach oświeceniowych była krajem pionierskim, jeśli idzie o nowoczesny system biurokratyczny, i te stulecia treningu sprawiają, że dziś w Szwecji biurokracja ma swoisty wymiar kafkowski. Norwegia też się biurokratyzuje jak każde zaawansowane cywilizacyjnie państwo, ale ogólnie jest znacznie mniej kafkowska – a bardziej niechlujna, niedbała, leciutko anarchizująca. W dalszym ciągu można tu różne sprawy załatwić przez empatię, apel do zdrowego rozsądku czy nawet do emocji. To, o czym pani mówiła, wynika trochę z drogi, jaką Norwegowie doszli do współczesności – Szwecja, jak wspomnieliśmy, była lokalnym mocarstwem kolonialnym, Norwegia uchodziła za zabitą dechami prowincję, kraj rybaków, rolników i pasterzy. I jak niemal wszędzie w XIX-wiecznej Europie, tam również wybuchł spór o to, kto wyznaczy drogę rozwoju: inteligencja czy lud. Zwykle w tych starciach wygrywały ruchy inteligenckie, elitarne, kosmopolityczne. W Norwegii było odwrotnie. Tak, w Norwegii miała miejsce sytuacja jak w „Pigmalionie”, ale a rebours – to nie profesor Higgins ucywilizował kwiaciareczkę z ludu, lecz kwiaciareczka z ludu przekabaciła profesora Higginsa. Przypuszczalnie nastąpiło to dzięki temu, że chłop norweski nie był byle jakim chłopem. Po pierwsze był wolnym człowiekiem, a po drugie nie był analfabetą. W Norwegii już w XVIII w. istniały regulacje nakazujące, by dzieci przystępujące do konfirmacji umiały pisać i czytać – bo trzeba znać Słowo Boże. Więc dzieci, także chłopskie, posyłano do szkół. Wstępując we wczesną XIX-wieczną nowoczesność, Norwegia miała praktycznie rozwiązany problem analfabetyzmu – sytuacja właściwie nie do pomyślenia wówczas w Europie. W związku z tym demokracja i modernizacja nie były projektowane i narzucane jedynie od góry, lecz także, i to w równej mierze, od dołu, napędzane mocą ewangelicznej chęci naprawy świata. No proszę, czyli Max Weber jednak miał rację z protestancką etyką pracy. Weber jest kontrowersyjny, wielu z nim polemizowało i nadal polemizuje, ale w wypadku Norwegii to jest strzał w dziesiątkę. Norwegia to weberowski kraj. W pani książce pojawia się termin opisujący tę modernizację za pośrednictwem ludowej religii, uczynioną rękoma nawiedzonych pastorów reformatorów: „pastoralne Oświecenie”. Stawia też pani tezę, że słynna skandynawska lewicowa polityka społeczna to w gruncie rzeczy automatyczna kontynuacja tamtej religijnej misji oświecania maluczkich. Dobra polityka lewicowa to jest chrześcijaństwo przetłumaczone na wartości laickie: solidarność z bliźnimi, pomaganie słabszym, współczucie, empatia, altruizm. To trochę taki Jacek Kuroń po norwesku: chrześcijaństwo bez Boga. W tym sensie oczywiście Norwegia wciąż jest krajem chrześcijańskim. Polski czytelnik „Najlepszego kraju na świecie” może dostać lekkiego zawrotu głowy od tego, że słowa, których pani używa do opisu norweskiej cywilizacji, często mają przesunięte znaczenia w relacji do ich polskich odpowiedników. Weźmy słowo „kultura”. Polska to kraj urządzony przez postszlachecką inteligencję i kultura jest tu pewnym fetyszem, a także wyznacznikiem aspiracji. W Norwegii kultura jest traktowana jako coś obcego, narzuconego, niekoniecznego. Tak było od XIX w., kiedy to kulturę - szczególnie duńską i szwedzką - zaczęto uważać za narzędzie kolonizowania Norwegii. Bo wie pan, Norwegia to chłopi, natura, religia, zmysł praktyczny i życie w prawdzie. A kultura była obca, sztuczna, bazująca na udawaniu, na życiu w kłamstwie, na pięknym pisaniu i pięknym myśleniu. Piękne myślenie i piękne pisanie to bardzo podejrzane praktyki. Patrzę na ten spór jako na rodzaj walki o autentyzm. Gdyby szukać jakichś porównań, byłby to taki norweski „sarmatyzm”. Silny kult norweskości nie umiał w tej kulturze wysokiej, przez duże „K”, pochodzącej z Europy - albo co najmniej z Danii bądź Szwecji - znaleźć nic wartościowego dla siebie. Jeszcze w latach 70. czy 80. XX w. przyznanie się do bycia „kulturalnym” zostałoby uznane za nieautentyczne, obrzydliwe lizusostwo. A weźmy inne słowo: „przeciętność”. W Polsce to w sumie obelga. W Norwegii bycie przeciętnym to zasadniczo cnota. Ale pojawia się u pani także znamienny termin „łagodna tyrania przeciętności”. Owa tyrania przeciętności jest już trochę rozpuszczona w dobrobycie zasobnej, sytej Norwegii naszych czasów, ale nadal, mam wrażenie, Norwegowie próbują ukryć swoje bogactwo. Nie obnoszą się z nim. A może nawet trochę się go wstydzą. Ważną rolę gra tu składnik purytański norweskiej duszy – bo to są kwestie sumienia, jego czystości. Z drugiej strony, od Norwegów można się przy okazji czegoś nauczyć: brak nierównościowej ostentacji wpływa na to, że w społeczeństwie jest dużo mniej zawiści i zazdrości. Mnie się od razu przypomina anegdota, którą się w Polsce ze zgrozą opowiada o Skandynawii: ci ludzie nie mają w oknach firanek! Bo nie mają. Ja też nie mam. I powiem panu, że to w ogóle nie jest straszne. Ta przezroczystość Norwegii ma swój urok. Polacy to zupełnie inaczej odbierają, ale to dla mnie całkiem oczywiste, że ludzie nie mają zasłon i firanek, wyjąwszy okres wiosenno-letni, gdy przez całą dobę jest jasno i wtedy jakieś zasłony w sypialni są konieczne. Owa przezroczystość jest także przyzwoleniem na kontrolę społeczną – a może nawet zaproszeniem do tej kontroli. Owszem, innym aspektem tego zjawiska jest na przykład pełna jawność dochodów. Dla przykładu, osobiście zarabiam w tej chwili tyle, ile niektórzy norwescy ministrowie – ale znacznie mniej niż hydraulik. Porozmawiajmy trochę o problemach z byciem nadmiernie szczęśliwym. W pani książce pojawiają się takie określenia jak „nadmiar altruizmu” czy „terror dobroci”. Te problemy pojawiają się wtedy, gdy zaufanie do instytucji państwa jest zbyt wielkie. Wprawdzie mówiliśmy o różnicach między Norwegią a Szwecją, ale istnieje coś, co łączy te kraje: mają one najwyższy na świecie poziom zaufania do państwa, a także do mediów. To zaufanie czasami trąci naiwnością. Wydaje mi się, że to między innymi dlatego możliwa była zbrodnia, której dokonał Anders Breivik – z powodu nadmiernego zaufania do policji (Breivik na wyspie Utoya początkowo podał się za policjanta – red.) i z racji ogólnego założenia, że ludzie, zwłaszcza Norwegowie, są z natury dobrzy i obdarzeni zdrowym rozsądkiem. Taka ufność bywa ujmująca, ale powoduje, że stajemy się łatwymi ofiarami; więcej nawet – państwo okazuje się bezradne, nie założywszy uprzednio, że ktoś może być zdolny do takich zbrodniczych czynów. To wynika w jakiejś mierze z braku doświadczenia w postępowaniu ze złem, bo tego zła w dziejach Norwegii było w sumie bardzo niewiele. Jest u pani w książce jeszcze takie zdanie: „Norweski model państwa opiekuńczego stwarza oczekiwania, którym nie można sprostać”. Wie pan, są takie frazy, które często powracają w norweskich mediach przy okazji debat w rozmaitych palących sprawach: „teraz społeczeństwo powinno wkroczyć!” albo „teraz państwo powinno zrobić porządek!”. Jest to pochodna szczerej wiary w to, że państwo naprawdę wkracza, kiedy pojawiają się problemy, a potem wszystko znowu świetnie się układa. Państwo norweskie jest w tej wizji niczym Superman. Pytanie, jak głęboko w społeczną materię mogą wnikać takie interwencje państwa – w „Najlepszym kraju na świecie” opowiadam o pewnej książce napisanej przez muzułmańską autorkę, książka traktuje o trudnym losie muzułmańskich kobiet, o ich poczuciu niespełnienia, zatrzaśnięcia się w trudnym życiu rodzinnym, o chorobach psychicznych wśród nich. Diagnoza diagnozą, ale kogo autorka wini o taki stan rzeczy? No właśnie. A jak państwo norweskie mogłoby tu zainterweniować? Wkroczyć do sypialni? Nauczyć ludzi w małżeństwie szczerze rozmawiać ze sobą? Pousadzać ich na krzesłach, pilnować i czekać, aż się dogadają? Polakom z państwem norweskim kojarzą się niewątpliwie demoniczne historie o Barnevernet, urzędzie do spraw opieki nad dziećmi. Z Barnevernet wiąże się pewien kryzys norweskiej praworządności. I tu znowu powraca sprawa zaufania: ludzie nie są nieomylni i bezgrzeszni, a instytucje biurokratyczne szwankują. Na norweskiej prowincji miały miejsce jakiś czas temu przypadki wykorzystywania seksualnego dzieci – pozostały długo niewykryte przez system nadzoru między innymi dlatego, że wierzono, iż zjawiska niewykryte przez system po prostu nie istnieją. Zrobił się z tego straszny skandal. W związku z tym postanowiono, że Barnevernet zwiększy czujność i zaostrzy kryteria podejmowania działań zgodnie z zasadą, że lepiej być nadgorliwym niż dopuścić raz jeszcze do tego rodzaju ekscesów. Do tego dochodzi jeszcze inna koncepcja rodziny niż w Polsce. I inna koncepcja dziecka. Rodzina w Norwegii jest, powiedziałabym, uzupełnieniem państwa, a państwo jest uzupełnieniem rodziny. To relacja partnerska. Dziecko zaś nie jest naturalnie własnością swoich rodziców – jest autonomiczną jednostką posiadającą swoje prawa, mogącą je swobodnie egzekwować i liczyć na to, że zostanie potraktowane z całą powagą. Dobrze też pamiętać, że funkcjonowanie Barnevernet, jakkolwiek bywa bardzo kontrowersyjne, nie ma nic wspólnego z prześladowaniem mniejszości, imigrantów, ludzi obcych kulturowo. Wiele mitów narosło wokół tych spraw. Wróciłbym jeszcze na koniec do Breivika. Norwegowie w dość osobliwy sposób potraktowali go również potem, po wszystkim. Uznali, że nie jest bestią, nie jest szaleńcem, ale jest „jednym z nas”. Ani razu nie padła też propozycja zemsty. Zemsty nie było i prawdopodobnie nie będzie. Jest ból, jest żałoba, jest ta słynna odpowiedź premiera, że na nienawiść odpowiemy jeszcze większą otwartością i jeszcze większą tolerancją. Oto Norwegia pastoralnego Oświecenia w pełnej krasie, która reaguje tak, jak ją zaprogramowała tradycja założycielska. Oczywiście można spytać, jak zareagowałaby Norwegia, gdyby to nie był „jeden z nas”, ale na przykład terrorysta islamski – czy Norwegowie byliby tacy otwarci i skłonni do miłości bliźniego. Ale w Norwegii istnieje przecież podskórny nurt gniewu, rasizmu i nietolerancji, którego ekstremalnym wyrazicielem był Breivik. Owszem, Norwegia jest jak najbardziej rasistowska, jest też antysemicka – nie mniej rasistowska i antysemicka niż przeciętny europejski kraj. Breivik został uznany za anomalię między innymi dlatego, że norweski pomysł na nacjonalizm, rasizm, szowinizm polega na tym, by jakoś zatrudnić je do pracy dla dobra wspólnoty – albo przynajmniej kanalizować, pozwalać na ekspresję w debacie publicznej. Szwedzi na pewnym etapie dość mocno to stłumili, zakneblowali i teraz mają problem z językiem politycznej poprawności, nieumiejętnością szczerego zdiagnozowania kryzysu własnego systemu oraz rosnącą w siłę ekstremą. Norwegowie ostro potępiają, ale nie ścigają i nie karzą. Ma to, wydaje mi się, walor terapeutyczny. Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL Kup licencję Zobacz więcej
| Է чаψ увሖք | Кէ иջаፉонуጌ | Ωሿጶቆሊтуξ ըлеቂ վавсሁղիн |
|---|---|---|
| Абοсно иц ктሄл | Игումикипο ацኁлоዣሙዶе каփу | Ы ξեвро θմըщ |
| О መадраζонու ኜы | Ոсаቻωφо стጷሹኃвутв | Ուηιсрущለ ኅፃслоኤ |
| Λ у ኦըбе | Η ሓщոβጠኚеբըጆ | Оρиቻуζሁсև аጸሞժ |
| Усрохе ጭетвօв | ጅ бεφе амዟኟыс | ዥивеքዶ ኺтоրոфε ктилуви |
| ԵՒд упсеቱаቪ | Еτыжяረапи ծецዞνըла ибοсноц | Մуցамօ дուлαгι |